sobota, 5 kwietnia 2014

Niespodzianka in plus, niespodzianka in minus, czyli sezon w wykonaniu Krzysztofa Bieguna i Dawida Kubackiego

Po jednym z nich oczekiwaliśmy nieco więcej, po drugim raczej mniej, jednak obaj nas zaskoczyli. Oto jak wyglądał sezon w wykonaniu Krzysztofa Bieguna i Dawida Kubackiego.

Na pierwszy ogień 19-latek z Gilowic. Przed niedawno zakończonym sezonem miał zaledwie jeden występ w zawodach Pucharu Świata. Miało to miejsce na mamucim obiekcie w Oberstdorfie, gdy pierwsza kadra przygotowywała się do mistrzostw świata w Val di Fiemme. Krzysztof Biegun był wówczas naszym jedynym punktującym zawodnikiem, zajmując 30 miejsce i zdobywając jeden punkt. Był to ostatni występ Krzyśka w owym sezonie, ale dobre wyniki podczas Letniego Grand Prix zaowocowały powołaniem go na pierwsze konkursy sezonu 2013/14.

Chociaż dużo mówiło się wówczas o potencjale tego chłopaka, to nikt chyba jednak nie przypuszczał, że może się stać to, co się stało. Krzysztof Biegun już w swoim drugim występie w Pucharze Świata wygrał i mimo loteryjnych warunków, jakie panowały w Klingenthal, nie można niczego Biegunowi ujmować, bowiem klasę pokazywał także przed zawodami. Sam fakt wygranej Krzysztofa był niesamowity, a jeśli dodamy do tego, że stał się wówczas drugim w historii polskim liderem Pucharu Świata, to wyczyn nastolatka stał się czymś niewyobrażalnym. Ściągnął on wówczas ogromny bagaż oczekiwań z Kamila Stocha i kto wie, być może przyczyniło się to w jakimś stopniu do wyników osiąganych przez naszego mistrza? Kibice w Polsce zaczęli bowiem oczekiwać więcej od całej drużyny, a nie tylko od jej lidera. Sam Kamil mówił wtedy, że "ten chłopak nie wie nawet, jak dużo dla mnie zrobił."


Krzysztof Biegun był wówczas na ustach wszystkich kibiców skoków narciarskich w Polsce. Dużo osób oczekiwało fantastycznego sezonu niemalże debiutanta w PŚ. I chociaż kolejne zawody i 18. miejsce w Kuusamo zdawały się potwierdzać wysokie aspiracje Bieguna, to jednak drugim Peterką nie został. Wystąpił jeszcze w dwóch zawodach w Lillehammer, gdzie nie zdołał zdobyć punktu (choć 32. i 36. miejsce do najgorszych nie należały). 

Starty Polaka przerwała Uniwersjada, którą niektórzy lubią nazywać "trzeciorzędnymi zawodami". Polska reprezentacja na te konkursy wyglądała jednak imponująco, a dość dobrze prezentowali się także chociażby Rosjanie. Należy jednak docenić fakt, że w każdym z rozgrywanych tam konkursów Krzysztof zdobył medal. Było to drużynowe złoto, a także srebro i złoto z konkursów indywidualnych. 

Biegun zdołał jeszcze punktować w Oberstdorfie oraz w polskich konkursach w Wiśle i w Zakopanem. Zajmował tam odpowiednio 27., 20. i 15. pozycję i jak się okazało, były to ostatnie występy Krzyśka w minionym sezonie, który zakończył mając 144 punkty i 35. miejsce w klasyfikacji generalnej. Pomimo tego, że ominął aż 19. konkursów w tym sezonie, to może go uznać za udany i dający spore nadzieje na przyszłość. Być może okaże się, że to właśnie Biegun, a nie Murańka, będzie za kilka lat nowym liderem naszej kadry?

Na przełomie stycznia i lutego Krzysztof wystąpił jeszcze w Mistrzostwach Świata Juniorów w Val di Fiemme i to chyba jedyne zawody, gdzie jego występ można uznać za rozczarowujący. Młody zawodnik swoimi występami dał powody, by uznać go za głównego faworyta tej imprezy, jednak indywidualnie zajął 6. pozycję. Nie było to jednak długo rozpamiętywane, bowiem sensacyjnie zawody wygrał Jakub Wolny, drugi indywidualny mistrz świata juniorów z Polski. Do swojego występu indywidualnego Biegun dorzucił jeszcze złoto w drużynówce, więc powinien być zadowolony z rozegranego we Włoszech czempionatu.

Na deser został brązowy medalista ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w konkursie drużynowym - Dawid Kubacki. Wydaje się, że urodzony w Nowym Targu skoczek zaliczył delikatny spadek formy w porównaniu z poprzednim sezonem. Przede wszystkim brak było u niego tak spektakularnego wyniku, jak 9. miejsce w Engelbergu w sezonie 2012/13 (w ostatnim sezonie najlepszy wysęp Kubackiego to 17. miejsce w Titisee-Neustadt i dwukrotnie w Engelbergu), ale także regularności. Właśnie ta regularność dała mu sezon wcześniej 142 punkty i 36. miejsce w klasyfikacji generalnej. Pod tym względem ostatni sezon można uznać za o wiele gorszy, bowiem zdobył zaledwie 87 punktów (49. miejsce w generalce), a po raz ostatni punktował w tak pechowych dla nas konkursach w Lahti. Trzeba oddać Dawidowi, że w kwalifikacjach spisywał się o wiele lepiej, a do drugiej serii często brakowało mu niewiele, jednak jak w każdym sporcie - okazuje się, że "prawie", to jednak za mało.

Niemniej jednak trener Kruczek postanowił mu zaufać i zabrał go na Igrzyska Olimpijskie, czym wywołał niemałą burzę, pozbawiając Klimka Murańkę miejsca w kadrze. Możemy teraz dywagować, czy postąpił słusznie, czy nie, ale nie ma to już najmniejszego sensu. Trzeba pozwolić przemówić liczbom. W Soczi Dawid wystąpił jedynie na skoczni K-95, gdzie podobnie jak przez cały sezon - dobrze wypadał w treningach i kwalifikacjach, jednak w samym konkursie zajął 32. miejsce. Na skoczni dużej, zarówno w konkursie indywidualnym, jak i drużynowym, zastąpił go Piotr Żyła. Dość nieudane występy zawodnika z Wisły dały pole do kolejnych rozważań nad słusznością decyzji Łukasza Kruczka, jednak tym razem poszkodowanym wydawał się być Kubacki. 

Bardzo często mówi się o ogromnym potencjale Dawida, który posiada potężne wybicie, a jedynym problemem ma być jego odpowiednie skierowanie. Jeżeli wszystko to, co mówi się o Kubackim jest prawdą, to obecny sezon można uznać za nader rozczarowujący. Trzeba jednak liczyć, że Dawid wykorzysta to, co dostał od natury i w przyszłym sezonie zobaczymy go punktującego już regularnie w całym sezonie.

foto: 1. eurosport.onet.pl; 2. sport.interia.pl

Jędrzej Jędrasiak

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Każda Wasza opinia buduje. Dziękujemy za wszystkie słowa krytyki!

Ciekawostka o nas...

Czy wiesz, że po wpisaniu w wyszukiwarce Google hasła: Mika Kojonkoski, nasz wpis "Mika Kojonkoski - wymarzony trener" znajduje się na drugim miejscu? W ostatnim czasie to jeden z najchętniej czytanych artykułów na naszym blogu. Autor tego tekstu (Mateusz Król) został natchniony do jego napisania, po lekturze książki o "Mika Kojonkoski - tajemnica sukcesu".