Dzisiaj Polska żyje świetnym występem Roberta Lewandowskiego w Lidze Mistrzów. Dzisiaj Polacy pragną powtórki sprzed tygodnia i przede wszystkim finału dla drużyny z polską trójką w składzie. I bardzo cieszy mnie te pozytywne poruszenie, bo musimy umieć się jednoczyć także w sukcesie. Jednoczyliśmy się przez lata przy sukcesach Adama Małysza, 14,5 mln widzów w Salt Lake City (2002), 10 mln w Vancouver, czy nawet 13 mln w Zakopanem 2011. To są liczby, które pokazują, że czujemy dumę, gdy nasi grają główne role. Oczekiwania nasze momentalnie rosną, to oczywiste. Niestety, czasami jednak przesadzamy... tutaj najlepszym przykładem jest ostatni sezon w wykonaniu Justyny Kowalczyk.
Justyna w swojej karierze zrobiła rzeczy niesamowite i właściwie cały narciarski świat jest zadziwiony, że Polka w ogóle podjęła walkę z najlepszymi. Od dawien dawna nie było zawodniczki, która potrafiła non stop ucierać nosa Norweżkom. Dla nas to ogromny narodowy skarb, a kiedy spojrzymy na to, że Justyna dała nam trzy lata temu te upragnione złoto - to już w ogóle odpływamy. Ubiegły sezon rozpoczął się dla Justyny niemal podobnie, jak dla Kamila Stocha. Tyle, że nasza Mistrzyni pozbierała się o wiele szybciej. W ubiegłym cyklu aż 11 razy stawała na najwyższym stopniu podium, dziwne statystyki FIS-u nie uwzględniają zwycięstw "etapowych" (np. tych w etapach Tour de Ski), ale jak dla mnie to cholernie nieuzasadnione. Ponadto Kowalczyk 17 razy stawała na podium no i przede wszystkim czwarty raz z rzędu wygrała Tour de Ski. Po raz czwarty też w karierze zgarnęła Kryształową Kulę. Nie widzę tu żadnych przesłanek, aby czuć się zawiedzionym po tym, co Justynka pokazała w tym sezonie. "Specjaliści" dopatrują się tego sukcesu w braku startów Marit Bjoergen, ale powiedzmy sobie szczerze... niestartujących się nie ocenia. Prawdą jest jednak, że nasze oczekiwania, co do Mistrzostw Świata były nieco inne...
W Predazzo wszystko wskazywało na to, że będzie to czempionat pod dyktando Justyny Kowalczyk. Tuż przed startem w Mistrzostwach, Kowalczyk wygrała przecież w bezpośrednim starciu sprint z Bjoergen w Davos. Ja osobiście byłem głęboko przekonany, że to będzie popis w wykonaniu naszej biegaczki. Liczyłem, na cztery medale i w tym dwa złote. Dziś mogę o tym mówić głośno, ale niestety moje oczekiwania nie zostały spełnione. Pytanie tylko, czy ten jeden srebrny medal można uznać za totalną porażkę? Otóż moim zdaniem nie. Trzeba doceniać to, co się ma. Kiedy spojrzy się na to, w jakich warunkach Justyna musi trenować, to aż za głowę się łapię. Jeśli w Polsce nic się nie zmieni, to drugiej Mistrzyni w biegach nie będziemy mieli nigdy. Norwegowie dziwią się, że skoro u nas nie ma tras, to jakim cudem Justynie w ogóle udaje się wygrywać z ich ekipą. Trzeba powiedzieć jasno i klarownie: Justyna tak czy siak, była pewną bohaterką tegorocznych Mistrzostw Świata. Norweski pociąg był poza zasięgiem, a ona tak dzielnie z nimi walczyła. Nie przyzwyczajajmy się do sukcesów, bo w sporcie tak już jest. Raz jesteśmy najlepsi, a raz ktoś z nami wygrywa. My jako kibice, powinniśmy zawsze wspierać naszych sportowców. I tego nauczyłem się w tym sezonie!
PS. Witam wszystkich, którzy dostają się już na bloga z adresu naszej nowej, własnej domeny! Od teraz działamy w Internecie pod adresem www.sportsinwinter.com - to pierwszy zwiastun zmian. Oby na lepsze! Dzięki za tak liczne wciąż odwiedziny. A dziś... cieszmy się miejmy nadzieje finałem BVB!
Super spojrzenie, popieram :)
OdpowiedzUsuńDla zainteresowanych naszą Królową Zimy polecam jej stary blog pełen doskonałych treści http://justynakowalczyk.natemat.pl/ oraz obecny - na jej stronie internetowej http://justyna-kowalczyk.pl/
Szczególnie podeszło mi stwierdzenie "niestartujących się nie ocenia"
Dzięki, miło, że wpadłaś. Niedługo nadejdą zmiany na blogu i z pewnością polecę te linki ; )
Usuń