Napiszę szczerze… Bardzo długo zbierałam się do napisania tego felietonu. Miał już się ukazać po konkursach w Willingen ale uznałam, że nic nie wiemy o formie dwóch filarów austriackich skoków...
Za nim w niedzielny poranek otworzyłem oczy, niestety do moich uszu dotarł ten wredny dźwięk! Zapowiadało się to, czego każdy polski kibic obawiał się przed wyjazdem.
Polska oszalała! Starsi czekali na ten moment od 42 lat. Nie udało się w Salt Lake City, Turynie i Vancouver Adamowi Małyszowi. Wielkiej legendzie i jednemu z najwybitniejszych skoczków w historii.
Nie wiem, czy ten tytuł nie urazi przypadkiem Czechów? W sumie, może wystarczy, iż napiszę: "To wcale nie jest obraźliwe.". Tak samo mówi się np. o Predazzo. Tak, na pewno nie mają o co się obrażać, tym bardziej jeśli przeczytają to, co napiszę dalej. Przed nami kolejny weekend z Pucharem Świata. Właściwie dopiero sezon się zaczynał, a jesteśmy już na półmetku. Sam nie wiem kiedy ten czas ucieka...
Wyjątkowo dziś nie mam zamiaru się rozpisywać, ale nic nie obiecuję. Uwierzcie mi, że to pisanie tutaj jest bardzo wciągające. Miałem położyć się już spać, żeby móc się wyspać przed jutrzejszym wyjazdem. No właśnie! Jutro Harrachov, wyobraźcie sobie, że znowu spełniam marzenie i jadę oglądać najlepszych skoczków świata na żywo! I to loty! Euforia! Myślę jednak, że to nie będzie jedynie zwykłe patrzenie na loty czołówki. Jestem przekonany, że Kamil Stoch stanie na podium przynajmniej w jednym konkursie. Idąc dalej, wiecie, że ma teraz szansę na wskoczenie do pierwszej trójki Pucharu Świata? Wystarczy, że zdobędzie w Harrachovie dwa razy miejsca na podium (w sumie różne kombinacje są, ale ta chyba "najłatwiejsza"). Zadanie nie jest łatwe, ale powiedzmy sobie szczerze, że to miasto przez ten weekend będzie znowu biało-czerwone. Niektórzy spodziewają się tam nawet 10.000 kibiców z Polski. Nie jestem aż tak optymistycznie nastawiony, ale wiem, że Kamil i reszta naszej wspaniałej kadry będzie miała ogromne wsparcie. Nie pogardziłbym wiktorią ze strony Polaka! A co tam, jak szaleć - to na całego!
Jeżeli na polskiej ziemi nie udało się Maćkowi Kotowi zawitać indywidualnie na podium, to może zrobi to w Harrachovie? Wiem, to są loty. Ale idzie mu na nich coraz lepiej. A jeśli chodzi o lotników, to mamy przecież jeszcze Piotrka Żyłę. "Bo wystarczy garbik i fajeczka, aby Piotrek walnął rekordeczka"! To jest zawodnik, na którego osobiście mocno liczę. Typowy lotnik i myślę, że umocni się w czołowej dziesiątce Pucharu Świata w lotach. To także ważny sprawdzian przed przyszłorocznymi Mistrzostwami Świata w lotach, które odbędą się na tej skoczni. Kogo obstawiacie w roli faworyta?
Ten wyjazd wiąże się oczywiście z kilkoma materiałami na bloga, które mam nadzieję przygotować. Szukajcie nas z tym transparentem w TV. W ten weekend nad blogiem piecze sprawować będzie Rin. Jeśli chcecie wiedzieć, co dzieje się w Harrachovie, zapraszamy na nasz fanpage na Facebooku (po prawej stronie znajdziecie szczegóły)! Pozdrawiam!
Strasznie długo ociągałem się z napisaniem tej ostatniej części tego felietonu. Przyznam, że nie było to spowodowane natłokiem pracy, czy nauki. Wręcz przeciwnie, obecnie jestem na urlopie, a do sesji właściwie nie chce mi się uczyć. Powód był głównie jeden, dla mnie to bardzo ważna część i myślałem, jak ją napisać w sposób bardzo ostrożny. Tak, aby nie wzbudzać apetytu na sukcesy w głębi duszy. Potem ciężko się z tego otrząsnąć. Przejdźmy do rzeczy!
Maciej Kot!
Jego postać celowo zostawiłem sobie na sam koniec. To wyjątkowy bohater obecnego sezonu, jak wszyscy pamiętamy wybraniec Hannu Lepistoe. W 2009 roku został wicemistrzem świata juniorów, zdobył także dwa srebrne medale indywidualnie oraz brąz z drużyną na Uniwersjadzie w 2011 roku. Specjalnie zaczynam od wymiany jego sukcesów, bo moim zdaniem jest on czarnym koniem nadchodzących Mistrzostw Świata w Val di fiemme. W tym sezonie zadziwił mnie, nie tyle wynikami, co swoją postawą. Ależ ten chłopak ma twardą psychikę, jego sposób wypowiedzi budzi u mnie podziw. Jest tak odporny na stres, że dla mnie to materiał na wielką gwiazdę skoków w przyszłości. Potrafi się odciąć, w najważniejszych momentach nie spalić skoku i myślę, iż będziemy mieli z niego w końcu pociechę. Maciej jest wielkim talentem i mam nadzieję, że możemy liczyć na jego świetne występy w Predazzo. Szczególnie mocny może okazać się na skoczni normalnej. Kot słynie z bardzo mocnego wybicia, a na tej skoczni to odgrywa bardzo znaczącą rolę. Może będzie niespodzianką mistrzostw i zdobędzie jakiś medal?
Świetna drużyna!
To nie będzie jedyna szansa na zaistnienie dla Maćka. Myślę, że jego świetna postawa może nam pomóc w konkursie drużynowym. Podkreślę, że to nie będzie łatwe, ale dlaczego nie stawiać sobie najwyższych celów? Nasza drużyna w chwili obecnej wprawia w zadziw, tak dobrze jeszcze nie było, a może być jeszcze lepiej. Dziś oglądałem na kanale nSport rozmowę z Adamem Małyszem, który przyznał, iż pamięta jeszcze czasy, gdy w drugiej serii zostawał tylko on sam. Dziś właściwie wszystko się zmieniło, regularnie punktuje czterech zawodników i niemal zawsze mamy dwóch zawodników w dziesiątce. Zliczając punkty po każdym konkursie, kręcimy się w okół miejsc 2-4. Szanse na medal mamy, spore. Zaliczamy się do grona faworytów do walki o medal i moim zdaniem mamy teraz szanse większe niż kiedykolwiek. Komentatorzy zagraniczni bardzo często, spotykając pana Marka Rudzińskiego, zwracają się do niego wyrażając zazdrość: "Ale macie świetną drużynę!". Warto jednak pamiętać, że za samo bycie faworytem, nikt medali na szyi nie wiesza. Trzeba będzie oddać osiem, równych i dalekich skoków. Wierzę w chłopaków!
Tymczasem do Mistrzostw Świata pozostały nieco ponad 3 tygodnie. Myślę, że będą to nasze najlepsze Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym do tej pory. Osobiście jestem pewny, że możemy liczyć na medale ze strony Justyny Kowalczyk. W skokach nic nie jest pewne, bo oprócz dobrej formy trzeba też liczyć na aurę równą dla wszystkich i przede wszystkim umożliwiającą skakanie. Jeśli ten aspekt będzie spełniony, to wierzę w medal Kamila Stocha, niespodziankę Macieja Kota oraz upragnione podium dla drużyny. Czary mary... hokus pokus...
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Takie miłe, lekko ironiczne powiedzonko, które doskonale opisuje stan mojego ducha po tym weekendzie. Szczerze mówiąc, nastawiałem się bardzo ostrożnie na te pierwsze loty w tym sezonie. Skocznia w Vikersund, obecnie największa na świecie, to niewątpliwie moja ulubiona spośród mamutów. Nie liczyłem na wysokie pozycje Polaków i to pierwszy taki moment w tym sezonie, że nie do końca wierzyłem. Dałem się nabrać statystykom, ale Drodzy Czytelnicy, mamy dobrych lotników!
Polacy wciąż silni!
Gdyby ktoś przed tym weekendem powiedział mi, że na tej skoczni Kamil Stoch pobije swój rekord życiowy, szczerze mówiąc nie do końca bym uwierzył. Polak właściwie zawsze męczył się, aby oddać tutaj skok powyżej 200 metrów. Ten sezon pokazuje mi Stocha z zupełnie innej strony. Wiecie, ja uważam, że wreszcie zmienił sylwetkę w locie, na taką idealną. Idealną, to znaczy odpowiednią do warunków panujących na każdym rodzaju skoczni. To chyba bardzo dobry zwiastun przed Mistrzostwami Świata? Kolejny dobry omen to rzecz jasna Piotrek Żyła. Ten to w ogóle wyrasta nam na absolutnego lotnika pierwszej klasy. Co prawda, rekordu życiowego nie pobił, ale nie jestem w stanie obwiniać go, czy twierdzić, iż popełniał jakieś błędy. Tak, zdecydowanie wina leży po stronie jury konkursów. Właściwie, jakby nie chcieli dać kibicom frajdy. Brawa dla Piotra, za wszystkie skoki powyżej 200 metrów! To chyba ogromny sukces znaleźć się dwa razy podrząd w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata. Plus dodatkowy taki, że w Harrachovie dwóch zawodników w konkursie mamy pewnych. Och, jakie to miłe!
Dwóch najlepszych skoczków w historii!
Norwegowie, od zawsze uznawani za najlepszych lotników świata, u siebie jednak nieco zawiedli. Od pewnego czasu, w każdym konkursie przynajmniej jeden zawodnik kraju Wikingów meldował się na podium. W Vikersund... nieco zabrakło. Paradoksalnie najlepszym Norwegiem okazał się w obu konkursach Andreas Stjernen. Apetyty kibiców tego kraju z pewnością były dużo większe.
Jeśli mowa o apetycie, to oczekiwaniom z pewnością sprostał Gregor Schlierenzauer. Stało się! W chwili obecnej mamy dwóch najlepszych skoczków w historii Pucharu Świata, biorąc pod uwagę liczbę zwycięstw. Niedościgniony Matti Nykanen, wreszcie został poskromiony. Nie wiem, co czuje młody Austriak, wiem tylko, że z pewnością rozpiera go duma. W sumie, zupełnie mnie to nie dziwi. Ktoś może powiedzieć, że rekord Fina robi większe wrażenie, gdyż w jego okresie rozgrywano nieco mniej konkursów w ciągu sezonu. Teoria, może i słuszna, ale nie ujmuje klasy Gregorowi. Jeśli, aktualny jeszcze Mistrz Świata, byłby u końca swej kariery, mógłbym powiedzieć: "No tak, przez całą karierę miał masę okazji, więc udało mu się dogonić dotychczasowego rekordzistę". Natomiast Schlieri jest zaledwie dwa lata starszy ode mnie (rocznik 90.) i właściwie jego kariera dopiero nabiera tempa. To chyba ogromna sztuka "natrzaskać" tyle victorii w takim wieku. Zaryzykuje stwierdzenie, że może on jeszcze podwoić liczbę swych triumfów. Wyśrubuje ten rekord!
Czy to koniec gonitwy?
Ktoś, kto twierdzi, że Gregor Schlierenzauer osiągnął już wszystko i teraz właściwie skacze dla idei, jest w grubym błędzie. Najważniejsze, co w jego karierze zostało do zrobienia, to rzecz jasna zdobycie złota na Igrzyskach Olimpijskich. To zdecydowanie jedyny krążek, który został mu do zdobycia. Dla większości najważniejszy. Jeśli chodzi natomiast o rekordy, to aby zostać absolutnie najlepszym skoczkiem w historii tej dyscypliny musi dogonić Simona Ammanna i Mattiego Nykanena w ilości złotych medali na IO oraz prześcignąć najwybitniejszego skoczka w historii Mistrzostw Świata - Adama Małysza. Adam ma najwięcej złotych medali indywidualnie, a doliczając do tego srebro i brąz - to wcale nie będzie łatwe zadanie. Gregor ma jednak czas i talent, to główne aspekty, które przemawiają za nim. Rekordów do pobicia, można by wyliczać i wyliczać. Przytoczyłem moim zdaniem najważniejsze i jestem pewien, że jeśli młody Austriak to osiągnie, nikt nie odmówi mu tego miana. Tymczasem śmiało można określić go, jednym z najwybitniejszych skoczków w historii. Mówię to obiektywnie, bo nie przepadam za nim.
Zapraszam do dyskusji na temat możliwości Gregora, jak oceniacie jego szanse na wyśrubowanie rekordów, o których napisałem wyżej?
W.S. - "Coś niesamowitego, żeby tyle lat, ciągle być w gronie najlepszych, mało tego, robić to z taką radosną przyjemnością, jak on potrafi." P.B. - "Zwłaszcza w tej konkurencji, gdzie ułamek sekundy decyduje o sukcesie!" - Włodzimierz Szaranowicz, Przemysław Babiarz - Oslo 2011
Przed napisaniem drugiej części tego felietonu zastanawiałem
się, co może mnie natchnąć. Wiedziałem, że musi być to ktoś wielki, a to od
razu pokazało mi Adama Małysza. Postanowiłem obejrzeć konkurs Mistrzostw Świata
2007 w Sapporo na skoczni K90. Jak doskonale pamiętamy, Małysz wywalczył tam
czwarty złoty medal na MŚ. Był to ostatni tytuł mistrzowski w jego karierze, a
więc jakby dobrze policzyć… na złoto czekamy blisko 6 lat. Moim zdaniem, to
najlepszy czas na zmiany!
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Stawiamy w chwili obecnej
przed Kamilem bardzo trudne zadanie. Może jednak powstrzymam się i nie będę
stawiał go w roli faworyta do tytułu mistrza świata, chociaż mu tego życzę. Nie
chcę, abyśmy społecznie wywierali na nim presję, bo to może przeszkadzać. Stoch
moi m zdaniem jest jednym z głównych kandydatów do medali Mistrzostw Świata w
Val di fiemme. W tym sezonie stawał już trzykrotnie na podium, w tym dwa razy
na drugim miejscu. Pojedyncze skoki pokazywały, że świetnie radzi sobie w
trudnych warunkach. Miejsce drugie w Innsbrucku jest dowodem na to, iż nasz
lider nie ma żadnych problemów ze startami na większych imprezach. Ba… jeśli
spojrzeć w przeszłość, to przecież Kamil Stoch w ostatnich dwóch edycjach
Mistrzostw Świata zajmował dwa razy miejsca w pierwszej szóstce na skoczni
normalnej. Liberec – był właściwie niespodzianką, rewelacją tego konkursu.
Wszyscy liczyliśmy na jakąś pobudkę ze strony Adama, a tymczasem Kamil obudził
w sobie drzemiące od dawna właściwości bardzo dobrego skoczka narciarskiego.
Czwarte miejsce, otarł się o podium… właściwie przez noty nie było medalu. Oslo
– to niby wynik gorszy niż w Libercu, ale szóste miejsce w bardzo trudnym
konkursie, moim zdaniem było ogromnym sukcesem. Mieliśmy wówczas dwóch skoczków
podczas dekoracji, to było takie budujące. Adam na podium , a Kamil szósty. O
dużych skoczniach lepiej nie wspominam, w 2009 roku przed konkursem wywrotka, a
w 2011 w trakcie konkursu. Pech… może w magicznym Predazzo wszystko się zmieni?
Dlaczego jeszcze Kamil może liczyć się w walce o medale?
Dodatkowym atutem tego skoczka będzie miejsce, w którym zawody będą się
rozgrywały. Nie chodzi mi wcale o fakt, że 10 lat temu Adam Małysz wywalczył
tutaj w sposób niewiarygodny dwa złota. To było co prawda piękne, w każdym
konkursie rekord i nokaut rywali, ale to raczej nie do końca może mieć aż tak
decydujący wpływ. Kamil Stoch od lat uważa skocznie w Predazzo za jedną ze
swoich najbardziej ulubionych. W 2008 roku na skoczni Trampolino dal Ben zajął
6 pozycję. Wówczas był to ogromny sukces dla tak młodego skoczka. We Włoszech
na próbie przedolimpijskiej w sezonie 2004/2005 po raz pierwszy w swojej
karierze zajął miejsce w czołowej dziesiątce Pucharu Świata, dwa miejsca przed
Adamem Małyszem. Jako wisienkę na torcie zostawiam jego ostatnie zwycięstwo w
Pucharze Świata. 5. lutego 2012 – w sposób genialny w bezpośrednim pojedynku
pokonał Gregora Schlierenzauera i wygrał zawody.
Ktoś mógłby w chwili obecnej napisać: To było, a ważne jest
co będzie. Zgadzam się! Zgadzam! Tylko proszę pamiętać, że w tym sporcie bardzo
liczy się także to, jak zachowuje się psychika zawodnika. Skacząc w miejscu,
które się uwielbia – skacze się zupełnie łatwiej i przyjemniej. Dodając, że z
pewnością pod skocznią zagości znowu masa polskich kibiców, jak przed rokiem –
to muszą być nasze dni!
„Ponad roku nie wygrał zawodów i wygrał mamy nadzieję
najważniejsze!” – Włodzimierz Szaranowicz, Predazzo 2003
Spoglądając ostatnimi czasy w kalendarz, właściwie nie ma
żadnej wątpliwości – czas upływa. Może nie jest to zbyt oryginalna myśli
filozoficzna, ale nie wątpliwie mam rację. Posuwamy się w szybkim tempie do
przodu, a co za tym idzie – zbliżamy się do kolejnej edycji Mistrzostw Świata w
narciarstwie klasycznym. Jak wszyscy fani zimowego szaleństwa wiedzą, po
dziesięciu latach najlepsi narciarze świata, znowu zagoszczą we włoskiej
miejscowości Predazzo – Val di fiemme. W związku z faktem, że pozostało mniej
niż miesiąc do otwarcia, to moim zdaniem najlepszy moment na ocenienie naszych
szans medalowych.
Kiedy prawie dwa lata temu zbliżały się Mistrzostwa Świata w
Oslo, właściwie wszystkie nasze oczy zwrócone były na dwie postaci – Justynę Kowalczyk
i Adama Małysza. Ten czempionat wydawał się być ciepły i powinniśmy wspominać
go dobrze. Chyba, że weźmiemy pod uwagę fakt, że Adam tam ogłosił zakończenie
kariery. To może mieć wpływ na lekkie ochłodzenie naszych wspomnień związanych
z tamtym okresem. Wiecie, co? Wydaję mi się, że kibicom biegów narciarskich też
niełatwo oglądało się wówczas starty Justyny Kowalczyk. Polka dwoiła się i
troiła, aby móc zdobyć wreszcie kolejny tytuł mistrzowski, ale właściwie za
każdym razem czegoś brakowało. Nie chcę być uszczypliwy i przede wszystkim
pisać swoich tez (jak wiadomo takie tezy głosi większość naszego społeczeństwa)
na temat tych wygranych Marit Bjoergen, więc przejdę do pozytywnego aspektu
tamtych mistrzostw. Przecież zdobyliśmy wówczas najwięcej medali w historii.
Prawdą jest fakt, że ani jednego złota, ale dwa srebra i dwa brązowe "krążki" to wcale nie
jest tragedia, patrząc na fakt, że jeszcze 14 lat temu potrafiliśmy wywalczyć zero
takowych "krążków". Jestem pewien jednak, że tym razem przywieziemy przynajmniej
jeden złoty medal.
Jeśli myślę o złocie, jakby od razu narzuca mi się twarz
Justyny Kowalczyk. Moim zdaniem w chwili obecnej Polka nie ma sobie równych w
stylu klasycznym. W Predazzo biegaczki wystartują w dwóch konkurencjach
odpowiadających naszej Mistrzyni. Sprint i oczywiście bieg na 30 km, w którym
Kowalczyk została Mistrzynią Olimpijską. Prawdą jest, że w Oslo zdobyła na tym
dystansie „tylko” brąz, ale powiedzmy sobie szczerze, że to był zupełnie inny
okres. Norwegia musiała pokazać u siebie siłę, pytanie tylko, czy była to taka w pełni czysta i sprawiedliwa siła? Nie wiem, to ich męczyć powinno ewentualne sumienie. Wiem, obiecywałem - przepraszam.
W tym sezonie Marit Bjoergen, jak wiemy, była na bardzo długo wykluczona ze startów,
przez co zachwiał się jej terminarz przygotowań. Podczas ostatniego konkursu,
bo dobiegnięciu do mety, była tak zmęczona, jak właściwie nigdy. Dla nas to
chyba dobry omen…
Polka w mojej opinii ma szanse znowu przywieźć trzy medale,
z tym, iż będzie to złoto i dwa srebra. No chyba, że najlepszy sportowiec roku 2012 styl dowolny wciągu
kilkudziesięciu dni poprawi i przywiezie więcej tytułów mistrzowskich? Wolę
medali nie wyliczać, niektórzy dość nieudolnie zrobili to przed Vancouver, co
tylko nałożyło dodatkowy stres na Kowalczyk. Wierzę w sukces Justyny i wierzę, że
mogą to być nasze najlepsze mistrzostwa w historii.
Marit Bjørgen bardzo długo kazała nam czekać na swój powrót. Dla mnie te 47 dni jej nieobecności minęło stanowczo za szybko, jednak z wytęsknieniem czekałam na walkę z Justyną Kowalczyk. Biegi bez Norweżki, owszem, były ekscytujące, jednak dopiero rywalizacja z Marit wywołuje we mnie skrajne emocje. Sama wyżej wymieniona czuła się jak na "łożu śmierci" podczas tej całej medialnej nagonki na jej chorobę.
Czekałam, czekałam i się doczekałam. Przed nami rozciągał się pozytywny widok na La Clusaz we Francji i ulubioną konkurencję Justyny – bieg na 10 km stylem klasycznym. Dodatkowo Polka 19. stycznia obchodziła swoje 30. urodziny, więc mogła sprawić sobie dodatkowy prezent. Nie wiedziałam czy Justyna wygra, ja byłam tego pewna! Przecież Norweżka przez prawie półtora miesiąca odpoczywała! Może nie leżała brzuchem do góry, ale przecież była wyłączona z konkursów Pucharu Świata i nie wystartowała w morderczym Tour de Ski. A Polka i owszem! Budowała swoją silną formę od początku sezonu, w Tour de Ski rozwinęła skrzydła i wzniosła się na wyżyny formy. Jej siła nie przyszła ot, tak. Pracowała na nią długie miesiące, dlatego wszystko zapowiadało jej wygraną we Francji. Jednak wszystko potoczyło się nie po naszej myśli…
Tego dnia w La Clusaz śnieg był potworny, lekki, lepiący się i sprawiał nie małe trudności ze smarowaniem nart. Wielka ekipa norweskich serwismenów spisała się na medal, jednak zwykle chwaleni przez media Estończycy zajmujący się nartami Kowalczyk, zawiedli. Od samego początku biegu Justyna trzymała się czołówki, lecz od razu było widać, że coś jest nie tak. Gdy Norweżki biegły spokojnie, rytmicznie, Justyna niesamowicie szarpała, podskakiwała, wręcz wiła się w agonii w torach. Wtedy pomyślałam, że nie trafiono ze smarowaniem, ale Polka jest wyjątkowo silna i nie powinno jej to znacząco przeszkodzić.
Spokojnie oglądałam bieg, widziałam pulsującą żyłkę na czole Polki, a kiedy pół kilometra przed metą prowadząca Kowalczyk przeskoczyła na drugi tor, przepuściła Norweżki, po czym zniknęła z kadru, zamarłam. Nagle wszystkie najgorsze myśli przebiegły mi przez głowę. Pierwsza i najbardziej trudna do zaakceptowania: Justyna się wywróciła. Jednak chwilę pomyślałam logicznie: owszem, Justyna wciąż wygląda jak paralityk na ostrzejszych zakrętach, na zjazdach (ja wciąż zamykam oczy na tych odcinkach trasy), ale poprawiła i tą umiejętność, a tam przecież nie było ani wielkiego zjazdu, ani zakrętu. Gdy realizator pokazał Polkę stojącą przy trasie i zdzierającą śnieg nartą o nartę, wszystko stało się jasne. Wróciła na tory, do samej mety biegła z Japonką Ishidą, by ostatecznie wygrać z nią sprint o trzecie miejsce. Wygrała naturalnie Bjørgen, a druga była Therese Johaug.
Nasi serwismeni nie popisali się we Francji, tutaj nie ma nad czym debatować. Mimo, że warunki były niesprzyjające, to Norwegom, jak i całej reszcie kadr, udało się, jeśli nie dobrze wybrać smary, to przynajmniej nie zatrzymać swoich zawodniczek, jak to zrobili Estończycy pani Kowalczyk.
Mimo wszelkich problemów, zaliczam ten bieg do udanych, ponieważ Justyna dobiegła do mety, na trasie męcząc się ze smarami kilka razy bardziej niż Bjørgen, po czym normalnie zdjęła narty i poszła w swoją stronę. A Norweżka padła na śnieg, niczym po wbiegnięciu na Alpe Cermis w zeszłym sezonie, nie potrafiła ustać na nogach ze zmęczenia. To właśnie określa siłę Justyny Kowalczyk!
Bjørgen w klasyfikacji Pucharu Świata znajduje się na 7. pozycji i wciąż traci do Justyny ogromną ilość punktów.
Na koniec wypadałoby się przedstawić. :)
Nazywam się Rin i będę tutaj opisywać swoje odczucia związane między innymi z biegami narciarskimi! Pozdrawiam!
Nie muszę chyba pisać, że kocham skoki narciarskie. Nie
opuszczam żadnego konkursu i prawie żadnego skoku w zawodach. Ten sport
wciągnął mnie już lata temu i uważam, że zawsze istnieją jakieś emocje. Jest
jednak jedno miejsce, w którym właściwie nigdy nie bije mi mocniej serce.
Miasto, w którym kibice właściwie śpią, a spikerzy nie robią nic, aby atmosferę
podgrzać. Sapporo – od lat najnudniejsze miejsce, w którym odbywają się
konkursy Pucharu Świata. Podczas każdej transmisji, gdy skacze Kamil Stoch, mam
o wiele wyższe tętno… dziś w ogóle właściwie tętna nie czułem. Przez tak mało
ciekawą aurę dla mnie te zawody są niższej rangi. Naprawdę wolałem, kiedy
Sapporo było w kalendarzu zmagań skoczków przed turniejem w Zakopanem. Nie mogę
wręcz patrzeć na puste trybuny, cisze… bo wszystko jest zupełnie odwrotnie niż
w Polsce. Czy Japonia kiedyś się obudzi?
Matura daje Czechom
upragniony triumf!
Konkurs sam w sobie obfitował w dalekie skoki, ale jak
przystało na tamtejsze warunki, najważniejszą rolę odgrywał wiatr. Zawodnicy
musieli mieć wiatr w okolicach dwóch metrów na sekundę, aby liczyć się w walce
o podium. Oglądaliśmy 14 skoków powyżej 130 metra, a więc teoretycznie zawody
stały na wysokim poziomie. Najdłuższy skok w konkursie oddał Tom Hilde (139 m),
który przegrał jednak z Janem Maturą. Wiktoria Czecha okazuje się być kolejnym
dowodem na to, że skocznia Okurayama zawsze sprawia jakieś niespodzianki.
Matura skacze, co prawda, z konkursu na konkurs coraz lepiej, ale nikt nie
spodziewałby się, iż wygra. Proszę sobie wyobrazić, że zawodnik reprezentacji
Czeskiej Republiki wygrał ostatnie zawody 1. stycznia 2006 roku, był nim
oczywiście Jakub Janda.
Norwegia wciąż silna!
Do Japonii w tym roku przyjechał wyjątkowo mocny skład. Z
czołowej dziesiątki zabrakło lidera Pucharu Świata – Gregora Schlierenzauera, a
także Richarda Freitaga i Andreasa Wellingera. Norwegia przybyła do kraju
kwitnącej wiśni w najsilniejszym składzie. Od pewnego czasu jesteśmy świadkami
świetnej passy podopiecznych trenera Andreasa Stoeckla. Zaczynając od konkursu
w Oberstdorfie do dziś, w każdych zawodach przynajmniej jeden zawodnik z
Norwegii stał na podium. Ba… zawodnicy tego kraju wygrywali cztery z sześciu
ostatnich rozgrywek (nie wliczając Sapporo). Przed przerwą świąteczną
obiecywali, że potrenują i wrócą na Turniej Czterech Skoczni w wielkiej formie.
Udało się im! Szczerze mówiąc, nie wiem czy w chwili obecnej jest ktoś, kto
może im zagrozić drużynowo. No chyba, że Morgenstern odzyska formę i wraz z
Schlierim podciągną tą wcześniej niezawodną Austrię. Szczerze? Jakoś w to nie
wierzę…
Polska kontynuacja!
W pierwszym japońskim konkursie nie udało się Kamilowi
Stochowi powtórzyć sukcesu sprzed roku. Polak zajął 9. pozycję, a tuż za nim
uplasował się Maciej Kot. Pragnę zauważyć, że to szósty konkurs z rzędu, w
którym dwóch Polaków mieści się w czołowej dziesiątce Pucharu Świata. Dla
Stocha 2013 rok to jak na razie same miejsca w pierwszej dziesiątce, dla Kota
niemal tak samo, poza występem w Wiśle. Myślę, że to już jest pewne
ustabilizowanie formy. Kamil stał już trzy razy w tym sezonie na podium, 13
razy w swojej karierze. Czekamy teraz na szóste zwycięstwo oraz na pierwsze
podium w karierze dla Maćka Kota. Dlaczego nie stawiać sobie wyższych celów? Kiedy
oglądam dzisiaj skoki, to wprost nie wierzę, w to co widzę. W każdych zawodach,
od Nowego Roku, mamy przynajmniej czterech punktujących zawodników. Dziś
mielibyśmy stuprocentową frekwencję w drugiej serii, gdyby nie dyskwalifikacja
Krzysia Miętusa. Moim zdaniem należy się cieszyć z postawy biało-czerwonych.
Gratulacje dla Dawida Kubackiego, po chwilach bez punktowania, dziś znalazł się
w czołowej trzydziestce. Mam nadzieję, że w nocy nasi zawodnicy okażą się jeszcze
lepsi niż rano. W końcu są nasze upragnione efekty wielkiej małyszomani!
Cytat kończący...
M.R.: „Przez wiele lat mieliśmy jednego, wielkiego skoczka.
Nie mieliśmy na dobrą sprawę drużyny. Teraz nie mamy wielkiego skoczka, bo
niewątpliwie nie mamy, ale…” W.S.: „Mamy Kamila!”
Zwykle kończę cytatem, ale dziś chcę do niego krótko się
odnieść. Panie Marku, chociaż wątpię, aby Pan to przeczytał kiedykolwiek,
bardzo Pana cenię. Wydaję mi się, że ta wypowiedź była bardzo niesprawiedliwa.
Moim zdaniem powinniśmy już traktować Kamila w charakterze wielkiego skoczka.
Trzeci sezon z rzędu w czołowej dziesiątce Pucharu Świata, 5 zwycięstw, 13 razy
na podium. To są bardzo mocne sukcesy. Prawdą jest, że Stoch nie jest takim
mistrzem, jakim był Adam. Tylko do czego mają nam służyć te porównania? Tym bardziej,
że Kamil ma całą karierę przed sobą. Może nam jeszcze wiele radości przynieść,
zaczynając od Mistrzostw Świata w Val di fiemme. Wtedy może być nam głupio, że
nie docenialiśmy jego klasy, a on okazał się jednak wielki. Z tej strony ukłony
dla p. Szaranowicza. Bardzo ładne zachowanie.
Kiedy przypomnę sobie start tego sezonu, to właściwie nie wiem co sobie myśleć. Wcale nie chodzi o to, jak spisywała się nasza kadra. Bardziej zależy mi, aby zwrócić uwagę na liczbę kibiców obecnych w krajach skandynawskich. Finlandia, rzecz jasna, przeżywa w chwili obecnej największy kryzys w historii, więc jest nieco usprawiedliwiona. Reprezentacja Norwegii przeżywa moim zdaniem kolejną wiosnę, o czym świadczą ostatnie sukcesy. Przecież w Lillehammer spisywali się podobnie, jak Polacy w Zakopanem, na prawdę skakali znakomicie. Dlaczego więc były pustki na trybunach? Przecież mówimy o miejscu, gdzie skoki właściwie się narodziły.
Zakopane przez lata pracowało sobie na tytuł najlepszego przystanku Pucharu Świata. Nie jest to tylko opinia Polaków. Niemal każdy zagraniczny skoczek uwielbia przyjeżdżać do Polski, dzięki niebywałej atmosferze. W ubiegłym roku, niektórzy chwalili świetną aurę, ale twierdzili, że nie jest to to samo, co niegdyś. W tym roku z pewnością takie opinie się nie pojawią. Kamery telewizyjne ujmowały w sposób genialny to, co działo się na trybunach. Świetna zabawa ponad 20.000 kibiców, doping dla każdego zawodnika i absolutny szum przy skokach Polaków. Polaków, którzy wczoraj po raz kolejny dali powody do dzikiej radości. Śmiem twierdzić, że wczoraj Krupówki przypominały nieco widoki z czasów Euro 2012 w miastach gospodarzy. Skoro emocji nie brakowało przed telewizorem ponad SIEDMIU MILIONOM WIDZÓW(!), to śmiem twierdzić, że ludność pod skocznią miała ciary na wszystkich częściach swego ciała. Zazdroszczę, że tym razem nie udało mi się tam być! Polecam wszystkim, ta atmosfera to nie jest żadna bajka, czy magia telewizji...
Pozostaje teraz mały dylemat. Cieszyć się z trzeciego miejsca Stocha, czy może jednak trochę ponarzekać, iż miał szansę na wygraną? Proszę Państwa, na prawdę nie rozumiem zachowań naszych mediów. Dzisiejsze wydaniu "Faktu" próbuje przyciągnąć oko czytelnika w sposób bardzo niesprawiedliwy. Moim zdaniem powinniśmy podkreślać, że Kamil zajął trzecie miejsce w Zakopanem, stanął na podium trzeci rok z rzędu! To na prawdę udawało się mało komu. Może staję się coraz mnie obiektywny, ale ja uważam, że Kamil Stoch zasługuje na nasze wparcie i poparcie. Od lat udowadnia, że taki doping, jak na Wielkiej Krokwi, bardzo mu leży. Siadając na belce, uśmiecha się i z wielkim impetem rusza. Jestem wtedy niemal pewny, że będzie to świetny skok. Moim zdaniem byliśmy świadkami czterech świetnych prób przez ten weekend i możemy być zadowoleni. Jeśli Jacobsen i Bardal okazali się lepsi, to znaczy, że Polak ma jeszcze jakieś rezerwy. Znowu podkreślam, że Mistrzostwa Świata dopiero przed nami. Pozostało 39 dni, a ja coraz mocniej wierzę w medal drużyny i Kamila Stocha. Kto wie, może przez te kilkadziesiąt dni, uwierzę także w Maciej Kota?
Podsumowując tydzień w Polsce, a kończąc tym samym chyba największy maraton w historii tej dyscypliny, chcę zwrócić uwagę, jak w moment odbudował nam się Piotruś Żyła. Skoczek, o którym jeszcze w trakcie Turnieju Czterech Skoczni mówiono, że wiele mu brakuje do dobrej formy, w chwili obecnej skacze jakby kryzysu dyspozycji w ogóle nie było. Dziewiętnasty skoczek ubiegłego sezonu zaimponował mi przede wszystkim w konkursie drużynowym. Śmiem twierdzić, że po raz pierwszy mieliśmy w drużynie aż trzech bardzo mocnych zawodników. Indywidualnie nie zajął miejsca w pierwszej dziesiątce, ale patrząc na skoki... chciałoby się rzec "Garbik, fajeczka i poleciało"! Najmocniejsza część naszej ekipy poleci do Sapporo, szkoda tylko, że Telewizja Polska nie pójdzie w ich ślady...
W.S - "Chciał pięknie to zrobić i zrobił! Ależ kapitalnie ten skok w drugiej części pociągnął! " M.R. - "Nie jest prosto wytrzymać presję psychiczną, doping tej życzliwej publiczności, ale przecież zawodnik chce jak najlepiej. Czasami to trochę paraliżuje, jego nie sparaliżowało. Brawo!"
Na skoczniach narciarskich całego świata zawsze dzieje się dużo. Jednakże, mówiąc o Wielkiej Krokwi, użyć słowa "dużo" to tak, jak popełnić ogromny grzech. W Zakopanem od lat dzieje się ogromnie wiele, zawsze kibice tworzą niezapomnianą atmosferę, a przy tym zwykle jesteśmy świadkami bardzo magicznych momentów. Sportowe wydarzenie, którego zazdrości nam cały świat skoków. Dziś właściwie udowodniono mi, że nic się nie zmienia!
Pierwszy historyczny konkurs w Wiśle zakończył się dwa dni temu. Chociaż tam odczucia były mieszane, to w Zakopanem historyczny konkurs drużynowy odbył się z udziałem najwyższych sportowych emocji. Czy pamiętacie, żeby kiedykolwiek reprezentacja Polski właściwie do samego końca liczyła się w walce o wygraną? Oglądając dzisiejszy spektakl, co chwile przecierałem oczy ze zdumienia. Polacy skakali, jak natchnieni. Właściwie siedem skoków było bardzo dobrych. Nie chcę pisać, że Krzysio Miętus zawiódł, bo moim zdaniem nikt inny nie poradziłby sobie lepiej z takim podmuchem. Skok z pierwszej serii Miętusa pozwolił utrzymać prowadzenie, a więc mimo wszystko... głowa do góry. Kibice w Zakopanem z pewnością w chwili obecnej świętują i myślę, że jutro zawitają na Wielkiej Krokwi ilością 20.000 a może i więcej... Tym bardziej, kiedy każdy zorientuje się, iż indywidualnie najlepszy dziś był Kamil Stoch, przed Maciejem Kotem! Dodatkowo na miejscu czwartym znalazł się Piotr Żyła. To tylko potwierdza, jak silne emocje mogą towarzyszyć nam jutro.
Warunki sprawiły dzisiaj wiele niespodzianek. Wystarczy spojrzeć na bardzo słabe miejsce faworytów dzisiejszych zawodów - Norwegów. Siódme miejsce to absolutna porażka. Jednakże moim zdaniem bardzo duży wpływ na to miał ogromny pech Toma Hilde i Andersa Jacobsena. Ten pierwszy właściwie zachwycił swoją doskonałą umiejętnością ratowania się w powietrzu przed upadkiem. Za to należą się Norwegowi ogromne brawa. Tylko właściwie te owacje w niczym im nie pomogą. Tym bardziej, kiedy startuje się w roli głównego kandydata do zwycięstwa. Nie ma też co szczędzić w słowach, bo pozostali z tej ekipy, skacząc w lepszych warunkach, nie błyszczeli tak mocno, jak w to było w Wiśle. Triumfator ostatniego konkursu skakał, jak swój własny cień. Kolejnym ogromnym rozczarowaniem jest postawa Niemców. Tutaj już totalnie nie wiem, co i kiedy się zepsuło. Na początku istnienia tego bloga, pisałem o wielkim powrocie naszych zachodnich sąsiadów. Czwarte miejsce to teoretycznie nie jest jakaś druzgocząca porażka, ale Niemcy stracili do Polaków prawie 50 punktów! Coś niebywałego! A przecież Mistrzostwa Świata są dopiero przed nami!
Na koniec krótko wspomnę jeszcze o ekipie Austrii. Zabrakło Schlierenzauera i ta ich pewna machineria jakoś nie ma miejsca. Przecież mówimy o drużynie, która potrafiła wygrać nawet bez największych gwiazd. Miejsce na podium trzeba zawsze uznawać za sukces, ale ta drużyna na pewno ma zawsze aspiracje do wygranej. Przejdę szybko do skoczka, który w tym sezonie właściwie totalnie zawodzi. Thomas Morgenstern, jeśli jak najszybciej nie poprawi swoich lotów, to prawdopodobnie po raz pierwszy w swojej karierze znajdzie się poza czołową dziesiątką Pucharu Świata na koniec sezonu. Pozostaje pytanie... czy Gregor Schlierenzauer po chorobie będzie wstanie uratować austriacki honor i powalczy z Polakami o zwycięstwo?
„A miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam i
ociekać szczęściem…” – niestety pierwszy historyczny konkurs w Wiśle upłynął
bez tak ogromnych emocji, jakie miały towarzyszyć w naszych mniemaniach. Śmiem
nawet twierdzić, że był to pierwszy tak niesprawiedliwy konkurs w tym sezonie.
Zdecydowanie głównym aktorem dzisiejszych zawodów był… wiatr!
Zacznę może jednak od tego, że moim zdaniem Wisła
organizacyjnie wypadła bardzo dobrze. Zresztą moje zdanie potwierdza Walter Hofer,
który szczególną uwagę zwrócił na catering. Jak donosi portal Wirtualna Polska,
dyrektor Pucharu Świata stwierdził, że pod tym względem wypadliśmy lepiej niż
Turniej Czterech Skoczni. To wbrew pozorom spory atut, gdyż, jak twierdzi
Apoloniusz Tajner, władze FIS-u nie zwracają zazwyczaj na ten aspekt uwagi. Z
racji, że organizacja została oceniona bardzo dobrze, rosną szansę, że 15.
stycznia 2014 roku skoczkowie ponownie zawitają do Wisły. Miejmy nadzieję, że w
przyszłym roku warunki będą nieco bardziej łaskawe!
To był konkurs, w którym ciężko było skupić uwagę na
skokach. Zdecydowanie przeliczniki za wiatr zdominowały przebieg zawodów. Wiatr
pod narty, wiatr z tyłu skoczni, punkty odjęte, punkty dodane… jak się okazuje
nie wszystko jest tak oczywiste. Zawodnicy potwierdzają, że w powietrzu bardzo
często czuli zupełnie inne warunki, niż te, które pokazywały im punkty. Przez
cały ten sezon system zdawał się funkcjonować dobrze. Mało kto zgłaszał jakieś
sprzeciwy, mniej było dziwnych gestów Schlierenzauera, czy Tepesa pod adresem
jury. W Wiśle wszystko jakby się zmieniło. Historyczny konkurs, który miał być
tak magiczny… stał się, jakby na przekór zupełnie nieprzewidywalnym i
loteryjnym. Wygranymi, oprócz zwycięzcy Andersa Bardala (pierwsze zwycięstwo,
zdobywcy Pucharu Świata 2011/2012, w tym sezonie), są rzecz jasna wielcy
nieobecni. Mam na myśli Severina Freunda, młodego Wellingera, czy dziwnie rozchorowanego
Schlierenzauera. Skoczkowie ci, nie narazili się na niepotrzebne zawirowania,
które mogłyby się przyczynić do nagłego obniżenia formy, czy nawet zakończyć
kontuzją. Mówiąc cały czas o loteryjnych warunkach, nie mogę nie wspomnieć o
fakcie, że cała czołowa trójka zasłużyła na podium. Jako jedyni potrafili
poradzić sobie z trudnym warunkami i dali kibicom możliwość oglądania choć
trochę dalekich skoków.
Przy tym wszystkim nie wolno mi zapomnieć o nowej, starej
gwieździe polskich skoków narciarskich. Piotr Żyła, zajmując najlepsze miejsce
w swojej karierze, wreszcie znów miał okazję do błyskotliwej wypowiedzi „na
lajfie”. Tym samym trafił na języki, pierwsze strony gazet i główne strony wszelkich
serwisów w Polsce. Jego wywiad przyćmił nawet świetny wynik sportowy. Przecież
tekst „Ruszyłem z belki, garbik, fajeczka i poleciało!” przejdzie, jako kolejny
(po „No chyba mu flache postawie”), do historii. Zresztą już dziś wideo z
wypowiedzią Piotrka, stało się hitem Internetu. Miło, że mimo mieszanych odczuć,
co do konkursu, Piotrek mógł zadowolić nas i super wynikiem i bardzo dobrym
poczuciem humoru!
Nie umiem przejść obojętnie obok jednego zjawiska. Bardzo
ważnego moim zdaniem. Konkurs w Wiśle już do końca przekonał mnie, że Polska
kocha Kamila Stocha. Po paru latach wreszcie jestem tego pewien. Nie słychać
już opinii, że to nie Małysz, nigdy nie będzie tak dobry, nie sprosta naszym
wymaganiom, ach jak daleko mu do mistrza. Jeżeli nawet słychać, to bardzo, bardzo
rzadko! Kibice wykupili wszystkie bilety w Wiśle, ba… było widać nawet, że
niektórzy oglądali skoki „zza płotu”. Ci jakby nielegalni, także przybrani w
biało-czerwone dodatki i bardzo ważne atrybuty kibica. Wiele transparentów, ale
ten jeden, moim zdaniem najważniejszy: „Adam jeździ na Dakarze, a jak skakać
Stoch pokaże!”. Widać, że wreszcie liczymy przede wszystkim na niego. Każdy z
Polaków otrzymywał spory doping, ale ten dla Kamila, jakby dwa razy większy.
Zaufanie społeczne wzrasta, dzięki fantastycznym sukcesom. Większe wsparcie
widać także po zdecydowanie wyższych wynikach oglądalności, niż w ubiegłym
sezonie. Turniej Czterech Skoczni zyskał względem ubiegłego roku ponad milion
widzów, a ostatni konkurs w decydującym momencie śledziło blisko 7,5 miliona
widzów. Wczorajszy konkurs w Wiśle, mimo tak trudnych warunków, braku podium
dla Polaka – ok. 6 milionów widzów. To napawa optymizmem, bo chociaż drugiej
małyszomanii nie będzie, to przyjemnie śledzi się poczynania Kamila Stocha, gdy
słychać ten ogromny doping. Jestem pewien, że nie zawiedzie naszych oczekiwań.
Może w Zakopanem wygra po raz trzeci?
Coraz częściej zastanawiam się, dlaczego ona to robi?
Przecież to już kolejny sezon w tak wielkiej formie, ba… ja mam wrażenie, że z
roku na rok jest coraz mocniejsza. Ile trzeba mieć w sobie determinacji, siły i
woli walki, aby robić tak fantastyczne rzeczy. Mistrzyni Olimpijska, dwukrotna
Mistrzyni Świata – Justyna Kowalczyk po raz czwarty zwyciężyła w prestiżowym
cyklu Tour de Ski (często porównywanym do Turnieju Czterech Skoczni). Osiągnięcie
jest tym bardziej wielkie, że właściwie samo wejście na Alpe Cermis wymaga
wielkiej wytrzymałości.
Niektórzy mogą twierdzić, że Polka wygrała, bo zabrakło na
starcie jej najgroźniejszej rywalki – Marit Bjoergen. Zazdroszczę im takiego
spojrzenia na tą sytuację. Moim zdaniem nieobecnych się nie ocenia, bo w
gruncie rzeczy Justyna w ubiegłym roku zdeklasowała Bjoergen i nie ma co
zakładać, że Norweżka byłaby lepsza. Nie ma co gdybać. Najważniejsze, że
odparła ataki innych przeciwniczek. Warto zwrócić uwagę, że pierwszy raz w
historii Kowalczyk udało się w dość łatwy sposób wybudować ogromną przewagę przed
ostatnim etapem. Sama twierdzi, że to był najłatwiejszy tour, jeśli chodzi o
poszczególne etapy przed finałem. Myślę, że z taką formą ciężko będzie jej
wydrzeć czwarty w karierze Puchar Świata. W dodatku naprawdę wierzę, że po 4
latach przerwy znowu zostanie Mistrzynią Świata, być może nie tylko jeden raz.
Przejdę teraz do wspomnianej przeze mnie wczoraj Therese
Johaug. Dla mnie to w ogóle jest postać bardzo wyjątkowa. O ile do Marit
Bjoergen mam bardzo mieszane odczucia, o tyle do Therese czuję swego rodzaju
sympatię. Przyznam szczerze, że po tych wszystkich biegach etapowych stwierdziłem,
że ona jest bez sił. Zastanawiałem się właściwie co się z nią stało, skreśliłem
ją. Wczoraj zaskoczyła mnie bardzo mocno. Wiem, że co roku miała bardzo dobry
czas na Alpe Cermis, ale żaden wyścig tegorocznego Tour de Ski nie pokazywał,
iż Norweżka może odrobić taką stratę do Justyny Kowalczyk. Co prawda Justyna
miała sytuację komfortową z tak ogromną przewagą, ale ja tu doceniam siłę, jaką
wkładała druga zawodniczka TdS. To będzie groźna zawodniczka w tym roku i wiem,
że nigdy nie warto jej przekreślać.
Trzymając się Norwegii, zastanawiam się także dlaczego
jeszcze nigdy nie udało się zawodnikowi tej narodowości wygrać tego
prestiżowego cyklu. Nie ma co ukrywać, że dysponują oni najlepszą kadrą na
świecie. Wcześniejsze edycje odpuszczali, ale na ostatnie dwie nastawiali się
bardzo mocno. Ani Marit Bjoergen w ubiegłym roku, ani Peter Northug teraz, nie
podołali morderczym wspinaczkom. Dlaczego gwiazdy światowego narciarstwa nie
potrafią sobie poradzić w Tour de Ski?
To chyba jednak nie nasze zmartwienie. Cieszmy się, że jak
na razie to Polska ma najwięcej zwycięstw. Kto wie, może za rok Kowalczyk zrobi
coś jeszcze bardziej niebywałego i zwycięży po raz piąty? Na to musimy poczekać
rok, tymczasem zobaczmy jak dużą przewagę w klasyfikacji generalnej ma na dzień
dzisiejszy Justyna Kowalczyk!
Drodzy czytelnicy! Po dzisiejszych emocjach zaczynam
dochodzić do wniosku, że jestem chory psychicznie. Niestety nie można tego
inaczej określić. Jednakże życzyłbym sobie, aby każdy borykający się z
problemami psychicznymi, był tak pozytywnie chory. Ta choroba wywołana jest
kapitalnymi emocjami, których jeszcze nigdy nie widziałem w trakcie żadnego
Turnieju Czterech Skoczni do tej pory. Po dzisiejszym konkursie ciężko jest mi
ochłonąć, a już szczególnie, gdy pomyślę, że za dwa dni znowu zaczynamy serię
konkursów i to w POLSCE!
Stało się! Chociaż nie ukrywam, że to nie mój faworyt
wygrał. Gregor Schlierenzauer został triumfatorem 61. Turnieju Czterech
Skoczni. Warto podkreślić, że to drugie zwycięstwo z rzędu, jednakże w tym roku
w pełni zasłużenie. Bez żadnych wątpliwości, czy pogłosów na temat ewentualnej
pomocy ze strony dyrektora Pucharu Świata. Do tej pory ośmiu skoczkom udawało
się wygrywać ten wielki szlem dwukrotnie z rzędu. Tylko Bjørn Wirkola potrafił
zrobić to trzy razy pod rząd. Doszło tym samym do absolutnej dominacji
Austriaków, ponieważ pierwszy raz w historii zawodnicy jednego kraju wygrywali
turniej pięć lat po kolei. Ostatnim zwycięzcą, nie Austriakiem, był Anders
Jacobsen, aż 6 lat temu! Brawo dla Gregora za świetną postawę i odrobienie straty
z nawiązką po pierwszej części szlema.
Kolejne wyrazy uznania dla Andersa Jacobsena! Czy ktoś może odmówić
triumfatorowi TCS w sezonie 2006/2007, tytułu najbardziej walecznego skoczka
tego tournee? W sytuacji, kiedy po pierwszej serii jeszcze nieco stracił do
lidera tego cyklu, oddać skok na 139 metr, to coś czego można mu pozazdrościć.
Ogromna klasa i zasłużone drugie miejsce! W ogóle moim zdaniem Norwegia po
latach pewnego zastoju ma z czego się cieszyć. Kibice tego kraju mogli oglądać
aż dwóch swoich zawodników na podium austriacko-niemieckiego turnieju. Co
ostatnio Norwegom udało się w 1982 roku, kiedy to na drugim miejscu stanął Roger
Ruud, przed Per Bergerudem. Tym razem na trzecim miejscu stanął Tom Hilde, który
powtórzył wyczyn sprzed dwóch lat.
Przejdę teraz do sprawy, która w ogóle wytrąciła mnie
ostatnio z myślenia o czymkolwiek innymi. Całymi dniami rozmyślałem, czy Kamil
Stoch dogoni podium w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni.
Wierzyłem w to głęboko, ale proszę mi wierzyć, że wcale nie jestem
rozczarowany, bo jak każdy wie… jeśli przegrywać, to w wielkim stylu.
Dzisiejszy skok Stocha z pierwszej serii utwierdził mnie w przekonaniu, że jest
w chwili obecnej w gronie trzech najlepszych skoczków na świecie. Powiedzmy
sobie szczerze, że Polak przegrał podium notami za styl. Moim zdaniem dla
Kamila należą się ogromne brawa, bo to najlepszy wynik Polaka od dziesięciu
lat! Już dekada minęła od trzeciego miejsca Adama Małysza w TCS!
Analizując dzisiejszy dzień, jestem w stanie nazwać Kamila –
Therese Johaug skoków narciarskich. Stoch odrobił bowiem bardzo dużą stratę w
dość szybkim tempie. Podobnie jak Norweżka w trakcie ostatniego etapu Tour de
Ski, które po raz czwarty padło łupem Justyny Kowalczyk (o tym więcej wkrótce).
Bardzo mi przyjemnie, gdy po raz kolejny mogę pochwalić nie
tylko Kamila, ale także Macieja Kota. Czy ktoś z Was pamięta, kiedy ostatnio
Polak (oprócz Stocha i Małysza) zajmował miejsce w pierwszej dziesiątce trzy
razy z rzędu? Szczerze mówiąc, jak dla mnie Maciek w mgnieniu oka stał się
bardzo groźnym przeciwnikiem i mam wrażenie, że jego siła rośnie z dnia na
dzień. Kapitalny konkurs w jego wykonaniu. Z takimi skoczkami jak Kot i Stoch
możemy zacierać ręce na konkursy w Polsce. Jestem pewny, że będą się liczyć w
walce o zwycięstwo!
„Mistrzostwa Świata przed nami, a on idzie jak polski orzeł
w górę!” – Włodzimierz Szaranowicz, Titisee-Neustadt 2007
To jest właśnie to, za co tak bardzo kochamy sport.
Nieprzewidywalność, dająca tak sporą dawkę emocji. Zaskoczenie, które nadaje
każdej dyscyplinie jeszcze większego uroku. Swego rodzaju adrenalina, która
przyciąga przed ekrany miliony widzów. Żadne tańczące gwiazdy, czy różowe
dziewczynki u wielkiego brata, nie mogą poszczycić się tak dobrymi wynikami
telemetrycznymi. Bo sport to… zdrowie. Dyscypliną, która jest w czołówce
najbardziej nieprzewidywalnych, są skoki
narciarskie. Jakże inaczej podsumować dzisiejsze zawody, jak nie pewną
sentencją: „Fortuna kołem się toczy”?
Drodzy czytelnicy! Przyznam szczerze, że nie przypuszczałem
nawet w snach, że Anders Jacobsen może stracić prowadzenie w Turnieju Czterech
Skoczni już po pierwszym konkursie w Austrii, ale mało to. Przecież on
właściwie ma teraz taką stratę, jaką miał przewagę. Czy Waszym zdaniem już
przegrał rywalizację w niemiecko-austriackim tournee? Według mojej opinii, a
już szczególnie po dzisiejszym obrocie sprawy, warto zacytować słowa jednej
piosenki: „Wszystko się może zdarzyć…”. Dopóki nie zakończył się konkurs w
Bischofshofen, nie warto oddawać zwycięstwa w ręce Gregora Schlierenzauera,
który moim zdaniem wygrał dziś w swoim dawnym stylu. Nareszcie mogę to śmiało
napisać!
Może dziwnie zabrzmi to, co napiszę, ale co tam. Według mnie
bohaterem dnia został jednak Kamil Stoch. Ode mnie wielkie owacje na stojąco i
ukłony. Skoczek, który jeszcze miesiąc temu właściwie nie istniał w Pucharze
Świata, daje nam ogromne powody do zadowolenia w trakcie tych prestiżowych
zmagań. Nareszcie wpisuje się do historii skoków narciarskich, jako zdobywca
miejsca na podium w konkursie Turnieju Czterech Skoczni. Sam uważa, że to jedno
z jego największych osiągnięć. Wciąż możemy mówić, że Polak ma szanse stanąć na
podium w klasyfikacji tego wydarzenia.
Tym bardziej, że dziś odrobił połowę straty do Toma Hilde. Wciąż wierzę, że
Kamila stać na taki wyczyn. Cieszę się bardzo, że już kolejny sezon z rzędu Stoch
jest w gronie faworytów i mam nadzieję,
że wkrótce wybuchnie mega formą. Warto wspomnieć, iż awansował już do czołowej
dziesiątki Pucharu Świata i nie musi się kwalifikować. Brawo!
Widział ktoś gdzieś taką czapę jak ma Kamil? Pochodziłbym sobie w takiej!
Brawo biało-czerwoni! Czy pamięta ktoś z Was taką sytuację,
aby w czołowej 30stce TCS było aż czterech Polaków? Jeszcze nigdy tak nie było!
Maciej Kot zajmując dziś 9. lokatę (drugi raz z rzędu w czołowej 10tce) wysunął
się na 20. pozycję w „generalce” tego turnieju. Przypomnę tylko, że Kot był 50.
w Oberstdorfie, co tylko podkreśla jego absolutną poprawę. Dawid Kubacki
zajmuje w chwili obecnej 26. miejsce, a Piotr Żyła 30. Jako drużyna nabieramy
mocy, co bardzo ważne przed drużynowym konkursem w Zakopanem. Trzymam kciuki i
mam nadzieję, że w Bischofshofen nie zabraknie emocji! Ba… jestem tego pewien!
„I o takie skoki właśnie chodzi!” – Sebastian Szczęsny,
niemal każdy konkurs 2011/2012
Dzisiejszy wpis zacznę od tego, że jestem zafascynowany
poziomem 61. Turnieju Czterech Skoczni. Ja nie pamiętam kiedy ostatni raz
przeżywałem takie emocje podczas tego tournee. Śmiem twierdzić, że było to
podczas wielkiej rywalizacji Adama Małysza ze Svenem Hannawaldem. Chociaż w
Oberstdorfie było więcej porywających odległości, to noworoczny konkurs w Ga-Pa
zaowocował dużo bardziej sprawiedliwymi warunkami i wreszcie w miarę
obiektywnymi sędziami. Jeśli o długości skoków chodzi, to również nie ma na co
narzekać. Szczególnie kiedy każdy z nas przypomni sobie skok Kamila Stocha z
pierwszej serii lub Andersa Jacobsena z drugiej.
Konkurs na olimpijskiej skoczni w Garmisch-Partenkirchen
oglądało na żywo około 20500 kibiców, co pokazuje, że w Niemczech ponownie jest
bakcyl na skoki. Co prawda w dzisiejszym konkursie skoczkowie tego kraju nie
błyszczeli (najwyżej Andreas Wellinger – 9. miejsce), ale wciąż widać potęgę w
drużynie, ponieważ aż ośmiu zawodników tej narodowości weszło do drugiej serii.
Po dwóch konkursach Turnieju Czterech Skoczni Niemcy odzyskali prowadzenie w
Pucharze Narodów. Sensacyjnie „słabo” spisują się Austriacy. Czy zauważyliście,
że dziś tylko Gregor Schlierenzauer znalazł się w czołowej dziesiątce? W
ubiegłym sezonie byłoby to nie do pomyślenia. Dla porównania w dziesiątce
znalazło się aż trzech Norwegów oraz po dwóch Polaków i Słoweńców.
Na oklaski zasługują dziś biało-czerwoni. Generalnie można
byłoby się czepiać, że Kamil znowu nie wykorzystał swojej szansy, ale czy
szóste miejsce nie jest bardzo dobrą pozycją? Skok z pierwszej serii był
niewiarygodnie świetny, a przyznajmy, że już dawno nie widzieliśmy tak daleko
lecącego Polaka. To było kapitalne. Wydaję mi się, że na jeszcze większe brawa zasłużył
dziś Maciej Kot. Teraz można śmiało rzec, że to był mocny krok do przodu.
Maciek zajął najwyższe miejsce w swojej karierze, a ten fakt cieszy tym
bardziej, że w Oberstdorfie nie zdobył nawet punktów! Ja mam ogromne nadzieje,
że wreszcie przełamie się coś w tym chłopaku i podczas Mistrzostw Świata
będziemy mieli przynajmniej dwóch zawodników w roli kandydatów do medali. Nie
mówmy, że zaczynam majaczyć… podkreślę po raz kolejny, że trzeba wierzyć.
Pierwszy punkt w tym sezonie trafił na konto Piotra Żyły. Właściwie to słaba
pociecha, bo 19sty skoczek ubiegłego sezonu moim zdaniem powinien cały czas
zmierzać do przodu. Trzymam jednak kciuki.
Na koniec pragnę zwrócić uwagę, że skoki na świecie cieszą
się coraz większą popularnością. Ostatni konkurs w Oberstdorfie zobaczyło
blisko 6 milinów widzów niemieckich. W Austrii konkurs obejrzało 880 tysięcy
widzów. To wbrew pozorom także rekordowa liczba, gdyż prawie co drugi widz w
tym kraju wybrał właśnie konkurs Turnieju Czterech Skoczni. Mnie cieszy fakt,
że w Polsce oglądalność konkursu była niemal identyczna jak w Niemczech. W
niedzielę przed telewizorami zasiadło 5,6 mln widzów. Warto podkreślić, iż to
świetny wynik tym bardziej, że Niemców jest dwa razy tyle co nas. Podwójnie
raduje fakt, że to wynik jaki TCS osiągał w ostatnich latach kariery Adama
Małysza. Moim zdaniem to doskonały dowód na to, iż skoki narciarskie w Polsce
nie straciły na popularności. I oby tak dalej!
„Szalenie daleki lot Jacobsena! Ależ on jest niesamowicie
przygotowany do sezonu! To jest powyżej rozmiaru skoczni, nie ulega
wątpliwości. Przypomnijmy, rozmiar tej skoczni 140 metrów. On skacze 143, tylko
pół metra bliżej od rekordu skoczni Simona Ammanna!” – Marek Rudziński, Ga-Pa
2013
Czy wiesz, że po wpisaniu w wyszukiwarce Google hasła: Mika Kojonkoski, nasz wpis "Mika Kojonkoski - wymarzony trener" znajduje się na drugim miejscu? W ostatnim czasie to jeden z najchętniej czytanych artykułów na naszym blogu. Autor tego tekstu (Mateusz Król) został natchniony do jego napisania, po lekturze książki o "Mika Kojonkoski - tajemnica sukcesu".