środa, 18 grudnia 2013

Polskie medale na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich - cz.2.

Jest rok 2002, rozpoczynają się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City. Pierwszy raz Polacy wysyłają tam człowieka, który ma ogromne szanse na wywalczenie medalu. Trzeba sprawę określić jasno. Cały nasz naród liczy na złoto. Proszę sobie bowiem wyobrazić, że od ostatniego medalu dla Polski na Zimowej Olimpiadzie mija 30 lat! Tak wielkiego sportowca zimowego nie mieliśmy od dawien dawna. Śmiało można powiedzieć, że jeszcze nigdy. Adam Małysz - największa nadzieja i główny faworyt konkursów skoków narciarskich w Utah Olympic Park.
Źródło: przegladsportowy.pl
Kiedy zbliżał się pierwszy konkurs na normalnej skoczni do złota nominowano przede wszystkim Małysza i Hannawalda. Niemiec i Polak od paru tygodniu toczyli bowiem bój o wiktorie na wszystkich skoczniach świata. Nikt nie spodziewał się, że nagle jak królik z kapelusza wyskoczy nazwany później Harrym Potterem skoków - Simon Ammann. Chociaż cała trójka na skoczni normalnej skakała daleko, to Szwajcar nie zostawił żadnych złudzeń. Prawdą jest też fakt, że wielkiego pecha miał nasz rodak. W pierwszej serii skoczył najdalej, ale trafił przy lądowaniu na nierówność, która pozostała po upadku Noriakiego Kasai. Japończyk jeszcze w tym roku wspominał, że właściwie przez jego wypadek Małysz nie został Mistrzem Olimpijskim. Los zagrał nam na nosie i mimo pięknego skoku w drugiej serii na odległość 98 metrów i jednej noty 20,0 za styl, Polak musiał uznać wyższość nie tylko triumfującego Ammanna, ale także srebrnego medalisty - Svena Hannawalda. Uczucia w naszych sercach były mieszane, ale padł rekord oglądalności. Pierwszy medal dla Polski po trzech dekadach obejrzało blisko 12 milionów widzów!
Naszą wielką nadzieją na złoty medal była oczywiście duża skocznia i szansa na rewanż. W myślach niektórych kibiców krążyła teza, że forma Ammanna to jednorazowy wystrzał. To przecież niemożliwe, aby młodziutki Szwajcar zgarnął oba złote medale. Przecież Małysz swoimi wielkimi zwycięstwami zasłużył sobie na olimpijski triumf. Seria treningowa poprzedzająca zawody nie pozostawiła złudzeń. Ammann znokautował rywali i skoczył 132,5 metra. Ten sam wynik powtórzył w konkursie we wspaniałym stylu. Był to nowy rekord skoczni. Na belce zasiadł Sven Hannawald i odpalił swoją rakietę. Skoczył tyle samo co Szwajcar, a sędziowie przyznali mu takie same noty za styl. Obaj znajdowali się na pozycji lidera... wszyscy czekali tylko na jeden skok. Dla nas jeden z najważniejszych w karierze Adama. Polak skoczył 131 metrów w ładnym stylu i po pierwszej serii zajmował trzecie miejsce tracąc 3,2 punktu. Wszystko można było nadrobić. Druga seria to próba Małysza na 128 metrów. Dotychczas najdalej, ale po Polaku Szwajcar skoczył 133 metry!!! W pięknym stylu i właściwie nie pozostawił żadnych złudzeń. Ostatni skok należał do Svena Hannawalda. Niemiec nie wytrzymał presji - 131 metrów i podpórka! A zatem mamy srebrny medal! Ammann powtórzył sukces Mattiego Nykaenena, który w Calgary wygrał oba olimpijskiej konkursy. Od czasu Igrzysk w Stanach Zjednoczonych mija prawie 12 lat. Wydaje się, że znów będziemy mieli na kogo liczyć w Sochi. Potrzeba nam tym razem więcej szczęścia. Musimy wierzyć. Wierzyć, jak te 14 milionów widzów, które obejrzało srebro Małysza na dużej skoczni w Salt Lake City. 


1 komentarze:

  1. Przeczyalem ten news i muszę przyznać, że budzi on wspomnienia tamtych dni. Oglądalem oba te konkursy, mając 9 lat i do dziś pamiętam że czułem straszny niedosyt. Jednocześnie budzą się nadzieje na nadchodzące igrzyska z tym że możemy liczyć nie tylko na indywidualny medal ale i drużynowy :).

    OdpowiedzUsuń

Każda Wasza opinia buduje. Dziękujemy za wszystkie słowa krytyki!

Ciekawostka o nas...

Czy wiesz, że po wpisaniu w wyszukiwarce Google hasła: Mika Kojonkoski, nasz wpis "Mika Kojonkoski - wymarzony trener" znajduje się na drugim miejscu? W ostatnim czasie to jeden z najchętniej czytanych artykułów na naszym blogu. Autor tego tekstu (Mateusz Król) został natchniony do jego napisania, po lekturze książki o "Mika Kojonkoski - tajemnica sukcesu".