sobota, 2 lutego 2013

Choroba Justyny Kowalczyk?

Tytuł kontrowersyjny, ale cóż... Nie od dziś wiadomo, że norweskie media mają bujną wyobraźnię. Dzisiejszy dzień miał się potoczyć zupełnie inaczej, lecz los zwykle nie bywa łaskawy.

Już wczoraj robiłam pierwsze podejście do napisania tutaj, ale stwierdziłam, że dziś wydarzy się więcej ciekawych rzeczy i będzie wiele spraw do omówienia.
I owszem - są, jednak nie takie jak sądziłam, iż będą.
Euforia dopadła polskie media kiedy już w środku tygodnia Justyna poleciała do Soczi, aby wypróbować trasy przed weekendowymi zawodami. Co oczywiście jest bardzo ważne biorąc pod uwagę fakt, że już za rok i 5 dni (7. lutego) właśnie na tych trasach w Soczi odbędą się Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Media wrzały gdy okazało się, że Marit Bjørgen i Therese Johaug nie wybierają się do rosyjskiego kurortu. 

"W Rosji wiele uwagi poświęcają bezpieczeństwu. Dlatego zawody Pucharu Świata w Soczi są pierwszą i ostatnią okazją do obejrzenia tras biegowych przed przyszłorocznymi igrzyskami. Wiele ekip myślało, my zresztą też, że taka możliwość nadarzy się jeszcze wiosną po zakończeniu rywalizacji w Pucharze swiata, ale nic z tych rzeczy. Wszyscy zostali poinformowani, że poza zawodami Pucharu Świata nie będzie już możliwości zapoznania się z tymi trasami. Dlatego nasza obecność na tych zawodach okazała się strzałem w dziesiątkę. Bez względu na wyniki, jakie uzyskam w weekend, muszę dobrze poznać te trasy." - Kowalczyk.

I to właśnie ostatnie zdanie w wypowiedzi Justyny jest kluczowe!
Można cieszyć się z tego, że poznała olimpijskie trasy, bo innych powodów do radości nie mamy.
We wczorajszym sprincie techniką dowolną Kowalczyk nie przeszła kwalifikacji - była dopiero 43. Mówiła, że na trasach w Soczi łatwo o "odcięcie prądu" ze względu na dużą wysokość nad poziomem morza. A dzisiaj serce stanęło mi jak prawie dwa tygodnie temu kiedy w La Clusaz Polka nagle zniknęła z pola widzenia.
Sytuacja się powtórzyła, lecz z innych powodów. Justyna od początku biegu trzymała się czołówki; owszem, nie wyglądała zachwycająco, bo dość szybko zaczęła pochylać się do przodu, co jest jej oznaką zmęczenia, ale biegła, wciąż biegła i starała się. A pod koniec pierwszych 7,5 km stylem klasycznym zaczęła znikać. Z pierwszej pozycji przesunęła się na czwartą, piątą, ósmą... Aż po zakręcie rozpłynęła się w powietrzu. Zawodniczki które nie miały prawa jej minąć przejechały przed kamerą, a ja razem z komentatorami Telewizji Polskiej zaczęłam się mocno niepokoić. Chociaż nie... To zbyt słabe słowa. Gdy trzydzieści, czterdzieści zawodniczek mignęło na ekranie, a Polki wciąż nie było nawet widać, złapałam się za głowę. Gdzie ona jest?! Co się stało?! Oczywiście przed oczami, jak zwykle, miałam serie jej upadków na zakrętach sprzed kilku sezonów, ale tam przecież nie było zakrętu. I nagle Justyna Kowalczyk na ekranie, stoi z trenerem i rozmawia...


Wolałabym nie cytować swoich myśli ani nie opisywać swojej miny w tamtym momencie. Jednak niewątpliwie nie zatkało... To co się stało najlepiej opiszą słowa Justyny.

"Trzeci raz w życiu. To boli, chce mi się płakać, bo to takie najbardziej sportowe przyznanie do bezradności. Zawiodłam ja. Źle wybrałam narty. Moi serwismeni nie mają z tym nic wspólnego, proszę ich nie obwiniać. (...) Po pierwszych stu krokach wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Próbowałam wychodzić na prowadzenie, użyć siły, ale nic z tego. Tylko przeszkadzałam innym dziewczynom. (...) Byłam na tyle zmęczona, że wiedziałam: części łyżwowej, z tymi wielkimi podbiegami, po prostu nie przebiegnę. Nie ma szans. (...) Co by było na dobrych nartach? Na pewno dobiegłabym do mety. (...) Dostałam po dupie i na pewno wyciągnę wnioski. To mogę obiecać. "

No cóż... Błędy zdarzają się najlepszym.
Osobiście sądzę, że Justyna już dwa tygodnie temu była w świetnej formie i po prostu przeszarżowała ostrym treningiem w Livigno. Wystarczyło trenować, aby utrzymać formę. Ale sportowcy to też ludzie, nie roboty i mają swoje granice.
Norweskie media od razu zaczęły niepotrzebne spekulacje o ukrywanej chorobie Kowalczyk czy też wzywali do przejścia na emeryturę. Sądzę, że powinni zainteresować się własnymi "emerytowanymi" biegaczkami, które wciąż coś osiągają, a też czasami wpadają w poślizg. 
Ostatecznie bieg wygrała Norweżka Kristin Størmer Steira. Za drugim miejscu dojechała Rosjanka Czekaliewa, a za nią Niemka Fessel.


Podejrzewam, że nasz drogi Książę jest niepocieszony, iż dzisiejszy konkurs w Harrachowie został przesunięty na jutro rano, z powodu (jak to na czeskiej skoczni bywa) porywistego wiatru, który momentami dochodził do 13 m/s. Jednak za to jutro czekają nas dwa fascynujące konkursy lotów narciarskich (o 9.00 i 14.00). 
Pozdrawiam! 






1 komentarze:

  1. Nie było aż tak źle. Chociaż wiatr rządził na maksa! Justyna i tak zostanie Mistrzynią Świata :)

    OdpowiedzUsuń

Każda Wasza opinia buduje. Dziękujemy za wszystkie słowa krytyki!

Ciekawostka o nas...

Czy wiesz, że po wpisaniu w wyszukiwarce Google hasła: Mika Kojonkoski, nasz wpis "Mika Kojonkoski - wymarzony trener" znajduje się na drugim miejscu? W ostatnim czasie to jeden z najchętniej czytanych artykułów na naszym blogu. Autor tego tekstu (Mateusz Król) został natchniony do jego napisania, po lekturze książki o "Mika Kojonkoski - tajemnica sukcesu".