środa, 6 lutego 2013

Harrachov okiem kibica - Część 3.

Marzenia się spełniają
Właściwie krótka chwila snu w ostatnią noc pobytu i czas wstawać. W ogóle nie czułem zmęczenia, a przyznam, że mój organizm wymaga dużej dawki snu. Wstałem z pewnym zaciekawieniem. Uda się, czy nie? Przecież mogliśmy zostać oszukani, ale dlaczego nie spróbować?
Wyszedłem na dwór i właściwie już się cieszyłem, bo pogoda wyglądała na idealną do skoków, zupełnie jak nie w Harrachovie. I znów podążałem tą samą trasą, zastanawiając się ilu skoczków spotkam dnia dzisiejszego. Kiedy dotarłem pod hotel, nie zastałem tam takiego spokoju jak w sobotę. To był właściwie znak, że chyba nie zostaliśmy oszukani. Wraz z kolegą ustawiliśmy się na wprost wejścia głównego i z lekką dozą niepewności czekaliśmy. Koło nas przechodziła masa ludzi związana ze skokami, tylko nie wszyscy byli rozpoznawalni.
Po chwili rozpoczęło się! Pierwszy wynurzył się Jakub Janda, z daleka nie do końca byliśmy pewni. To on? Nie, to nie on? A nie! To on! Bez problemu, na naszą prośbę przystał i pozował do zdjęć. Byliśmy świadomi, że się spieszą, więc nie chcieliśmy zawracać im głowy niczym innym. I tak mieliśmy sporo szczęścia, że byliśmy tam tylko my. Co chwilę wynurzał się inny skoczek, właściwie mogliśmy uświadomić sobie, że te istoty żyją na prawdę. Wychodzili jakby z jakiejś czarnej dziury, postaci jak z bajki. W pewnym momencie zaczęli wychodzić grupkami, więc nie było jak zrobić zdjęcia ze wszystkimi. 
Jaka Hvala w pośpiechu niestety odmówił, miał przecież do tego prawo. Nie mam żalu. Gorzej było już z Rune Veltą, który przeszedł obok i zaczął ironicznie się śmiać. Przejmować się? Chyba nie... to o nim świadczy, nie o mnie. To tylko dwa przypadki odmowy. Na zdjęcie zgodził się nawet zapracowany, spieszący się Walter Hofer. Przyznam, że jeszcze rok temu uważałem go za człowieka, który lekko ustawia skoki. W tym sezonie wiem, że się myliłem. Wzbudza we mnie podziw. Cieszę się, że mam z nim zdjęcie. To miła pamiątka.
Ale wyczekiwałem tam spełnienia marzenia. W ubiegłym roku nie zdołałem zrobić sobie zdjęcia z Kamilem Stochem. Przyjechałem nadrobić to w Harrachovie. Nagle z hotelu wychodzi drobny człowieczek, w stroju naszej kadry. Zatrzymuje się. Czeka na kogoś. O! Idzie następny nasz. Przecież Kamil od zawsze trzymał sztamę z Krzyśkiem Miętusem. Powolnym krokiem obaj podążali w naszym kierunku. Nie powinno być dla mnie żadnym zdziwieniem, że skoczkowie to takie skromne istotki. A jednak! Zdziwiłem się, jak taki wielki człowiek, jak Stoch, może być taki drobny. Całe szczęście, że zgodzili się obaj na zdjęcia. Marzenie spełnione! Mieliśmy okazję zrobić sobie także zdjęcie z świetnym skoczkiem tego sezonu - Maciejem Kotem oraz nareszcie punktującym Dawidem Kubackim. Nieco szkoda, że uciekł nam Piotr Żyła. Spieszył się mocno, bo gdy przechodził koło nas, Jan Matura otworzył drzwi od Hyundaia (takimi autami byli wożeni skoczkowie na Certak) i zawołał naszego reprezentanta do środka. Na szczęście mam z nim zdjęcie z ubiegłego roku.


Staliśmy jeszcze tak chwilę. Zdołaliśmy zrobić sobie zdjęcie z powracającym do formy Wolfgangiem Loitzlem. Po chwili wynurzył się ktoś, kto w chwili obecnej jest absolutnym rekordzistą, biorąc pod uwagę liczbę zwycięstw w Pucharze Świata. Gregor Schlierenzauer. To decydujący moment dla mnie, bo właściwie przez te kilka minut zmieniłem swoje nastawienie do niego o 180 stopni. Ale nie o tym teraz. Zapytałem grzecznie, czy zrobi sobie z nami dwa szybkie zdjęcia. Popatrzył i z uśmiechem powiedział: "Tak, ale chwilę.". Zaniósł rzeczy do samochodu. Po chwili słyszymy wołanie. Zawołał nas do siebie, koło samochodu. I z uśmiechem pozował do zdjęć. Przyznałem mu się, że to moje drugie zdjęcie z nim. Kolejny uśmiech. Pożegnaliśmy go, jak każdego skoczka dziękując i życząc powodzenia. Po chwili podszedł do nas człowiek, który chyba zajmował się organizacją rozwozu skoczków itd., pogratulował "great photos" i powiedział:
- Jeśli byłby tutaj Thomas Morgenstern, to on zwykle wychodzi ostatni. Ale nie ma go w Harrachovie, więc Gregor był ostatnim skoczkiem.

I tak zdołaliśmy zrobić sobie zdjęcia z bardzo liczną grupą gwiazd. Od dziś zdjęcia będą dostępne w Moich galeriach.

Zero zmian w konkursach Harrachovskich
Wiecie co, przed chwilą zastanawiałem się, czy tej części nie zostawić na kiedyś. Tak miło pisało mi się wyżej. A teraz... teraz muszę po marudzić. Nie będę opisywał nawet przebiegu tych dwóch konkursów. Zmarzłem na maksa. Pierwszy konkurs można było nazwać jako tako sprawiedliwym. Wiatr i tak robił co chciał. Najczęściej nasi skoczkowie byli przetrzymywani, nie winię za to organizatorów rzecz jasna. Po prostu mieli pecha. Dobre skoki oddali w sumie wszyscy nasi reprezentanci, ale brakowało tego czegoś. Emocje zagwarantowało nam tylko kilku skoczków, z Jurijem Tepesem na czele. Stojąc pod skocznią widzieliśmy prawie cały zeskok, gdzieś tak do 215 metrów. Dalej zasłaniała nam mała budka. Mogliśmy zmienić miejsce, ale kto spodziewał się, że ktoś będzie w stanie skoczyć dalej. Wyobraźcie sobie, że nie widzieliśmy, gdzie Słoweniec wylądował. Zniknął jakby w jakiejś otchłani. Zasłużył na ogromne brawa!
Emocjonujący był pojedynek o zwycięstwo... tak do czasu, kiedy nie ujrzałem tych not za styl. Jak można ocenić skok z lądowaniem na dwie nogi i przykucnięciem na 17,0 i 17,5? Można! Można! Tylko trzeba mieć odpowiednie nazwisko. Sędziowie znowu udowodnili, że mogą się mylić. Co najważniejsze. W ogóle się tego nie boją. W efekcie wygrał Gregor Schlierenzauer, to nie jego wina rzecz jasna. Skoczył najdalej, ale wszyscy wiem, że na skoki od zawsze składały się także noty za styl. I miały, mają i będą miały decydujący wpływ. Ach... po co znowu o tym mówić?
Na plus można zapisać, że byłem świadkiem historycznego wydarzenia. To będzie za parę lat bardzo miłe uczucie, móc przyznać się, iż oglądałem na żywo zwycięstwo najlepszego skoczka w historii startów w Pucharze Świata. Brawo Gregor! Brawo!
O drugim konkursie właściwie nie chcę mówić. Najbardziej irytujący był fakt odwołania drugiej serii, gdy warunki się poprawiły. Ale trudno! Zastanawiam się tylko, co takiego w sobie ma ten Harrachov, że wciąż jest upychany do kalendarza PŚ. Wieczne problemy z wiatrem od lat irytują kibiców. Moim zdaniem, ktoś ma mocne plecy w szeregach FIS. Tylko, czy to nie odbije się na atrakcyjności tej dyscypliny? Strach pomyśleć, czy za rok w Harrachovie odbędą się Mistrzostwa Świata w lotach... śmiem twierdzić, że ktoś, kto przyznał im prawo do organizacji, musi być bardzo nieodpowiedzialny. Kogo obchodzą dziś pieniądze kibiców? Bilety nie są tanie, a za odwołany konkurs nikt kasy zwracać nie chce. Ale co ja chcę? Przecież obejrzałem dwa konkursy...
Powiedziałem "Siema Harrachov" i trzeba było ruszać do domu. Spełniłem swoje marzenia, obejrzałem parę dalekich skoków. Życzę temu miastu, aby wreszcie zła passa została przerwana... bo inaczej kibice się odwrócą na stałe.

2 komentarze:

  1. Jak ja Ci okropnie zazdroszczę! :)
    W swoim życiu na skokach byłam zaledwie trzy razy, ale nigdy nie udało mi się zrobić z żadnym skoczkiem żadnego zdjęcia. :(
    Czytając Twoje relacje z Harrachova, czuć jak bardzo podekscytowany byłeś tymi skokami. Wcale Ci się nie dziwię, bo dokładnie znam to uczucie. Może nigdy na mamuciej skoczni nie byłam, ale wiem jakie to niesamowite uczucie stać na trybunach pośród tysięcy polskich kibiców i z niecierpliwością czekać na skoki poszczególnych zawodników. ;) Coś wspaniałego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rób to co kochasz !

    OdpowiedzUsuń

Każda Wasza opinia buduje. Dziękujemy za wszystkie słowa krytyki!

Ciekawostka o nas...

Czy wiesz, że po wpisaniu w wyszukiwarce Google hasła: Mika Kojonkoski, nasz wpis "Mika Kojonkoski - wymarzony trener" znajduje się na drugim miejscu? W ostatnim czasie to jeden z najchętniej czytanych artykułów na naszym blogu. Autor tego tekstu (Mateusz Król) został natchniony do jego napisania, po lekturze książki o "Mika Kojonkoski - tajemnica sukcesu".